sobota, 21 listopada 2009

Na jedną kartę

Kiedy Georgiana Cavendish, żona jednego z najbogatszych ludzi w Anglii XVIII wieku, odchodziła z tego świata ,miała zostawiać za sobą spuściznę długów opiewających na oszałamiającą sumę 20 tysięcy funtów. Ikona dobrego smaku i stylu była bowiem nałogową hazardzistką.
Uprawiana namiętnie przez ludzi wszystkich stanów gra w karty nie tylko rujnowała fortuny będące często owocem wysiłku wielu pokoleń, ale i szargała reputację tym najbardziej nieostrożnym, czy też raczej należałoby powiedzieć pechowym.

Wyjątkowego pecha miał Ignacy Potocki, który w jeden wieczór przegrał praktycznie cały majątek-50 000 dukatów i to do swojego późniejszego politycznego adwersarza, Ksawerego Branickiego. Długi innego polskiego magnata, Szczęsnego Jerzego Potockiego szacowano na 600 000 dukatów, czyli przeszło dwie tony złota(!)
Ogromną popularnością cieszył się wówczas faraon. Tak zasady gry opisywał Jędrzej Kitowicz:

Zrobił się z tej gry wielom stopień do fortuny, wielom do upadku, gdy w profesją szulerów, przedtem wzgardzoną i tylko między małym ludem zachowanie mającą, za pojawieniem gry faraona weszli ludzie dystyngowani, a nawet najwięksi panowie stali się szulerami, ogrywając jedni drugich nie tylko z gotowych pieniędzy, ale nawet z nieruchomych substancji, z dóbr, z klejnotów i całej fortuny.(...) Wielkich panów opanował jakiś szalony honor przegrywać w karty na jednej kompanii po kilka i kilkanaście tysięcy czerwonych złotych. Co zaś najdziwniejsza, że ci, którzy długów swoich płacić nie lubili, przegrane kwoty na kredyt z wielką punktualnością nazajutrz wygrywającym odsyłali. A jeżeli nie mogli zapłacić i byli zapozwani, tedy wszystkie magistratury takowe długi płacić i dobra tradować nakazywały.(...)
Faraon był otwarty. Jeden wysypawszy kupę dukatów na stół albo i monety, lubo ta rzadko się dawała widzieć po wielkich kompaniach, przerzucał karty francuskie, jednę po drugiej biorąc, na dwie kupki, z których jedna była przegrana, druga wygrana; i zwało się to "ciągnąć bank". Osoby, które chciały grać z nim, otaczały stół, mając każdy przed sobą kartę, na której leżał czerwony złoty lub więcej; zapaleni gracze garściami czerwone złote na karty stawiali. Jeżeli karta taka, na jaką kto trzymał, padła na stronę wygraną, ciągnący bank płacił mu tyle, ile stało na karcie, a jeżeli padła na stronę przegraną, tedy każdy, który trzymał na taką kartę, oddawał to, co stawił, bankierowi. Ci, co grali przeciwko bankierowi, zwali się pontierami. Kiedy pontier, wygrawszy pierwszy raz, nie chciał wziąć wygranej, ale ją dostawiał na drugą wygraną, tedy załomał jeden róg karty. Wolno było drugi raz trzymać na inszą kartę, położywszy ją dla znaku na tej, która pierwszy raz wygrała. Więc gdy drugi raz wygrał, za jeden czerwony złoty brał cztery, co się zwało: "parol". Jeżeli znowu nie chciał brać pieniędzy, ale je zostawiał na trzecią wygraną, załomywał drugi róg karty, dalej trzeci aż do czwartego -a za każdym razem wygrana przyrastała we dwójnasób wyżej. Gdy zaś pontier przegrał czy pierwszy, czy czwarty raz, więcej nie płacił bankierowi, tylko pierwszą stawkę, wiele na nią postawił.

sobota, 14 listopada 2009

Tajemny język wachlarza

Przez stulecia służył elegantkom ,jako praktyczny przyrząd do chłodzenia , ale i wykwintne narzędzie subtelnego flirtu salonowego. Apogeum świetności przeżywał w wieku XVIII, kiedy nastała moda na misternie zdobione wachlarze z kości słoniowej. Niektóre z nich , ręcznie malowane i przyozdobione klejnotami to małe dzieła sztuki.

Komunikowanie się za pomocą wachlarza było częścią gier towarzyskich. System reguł rządzących tym specyficznym sposobem porozumiewania się był bardzo rozbudowany.
Oto przykładowe gesty i odpowiadające im przesłanie:

1. Powolne wachlowanie oznaczało brak zainteresowania
2. Przyłożenie wachlarza do ust mówiło o braku zaufania
3. Energiczne wachlowanie zastępowało wyznanie miłości
4. Szybkie zamknięcie wachlarza sygnalizowało zazdrość
5. Położenie wachlarza na sercu symbolizowało jego złamanie z powodu nieszczęśliwej miłości
6. Wachlowanie się lewą ręką ostrzegało przed flirtowaniem z inną
7. Upuszczenie wachlarza mówiło tyle, co "należę do ciebie"
8. Uderzanie wachlarzem o różne przedmioty znamionowało zniecierpliwienie


Ten jakże pożyteczny bibelot, inicjator mnóstwa miłosnych schadzek i zarazem sprawca wielu złamanych serc to dziś relikt przeszłości. Niestety, chciałoby się westchnąć.


wtorek, 10 listopada 2009

Tragedia Cassandry

"Jedyny przywilej, o który upomnę się dla kobiet jest taki, iż kochamy dłużej, gdy wszelka nadzieja zgasła"
(Perswazje)

Powyższy cytat wypowiedziany ustami Anne Elliot w czasie jej dyskusji z kapitanem Benwickiem na temat stałości w uczuciach i jej różnym postrzeganiu przez obie płcie, nie był pustym frazesem. Abstrahując od fabuły powieści i jej wymowy, sama Jane Austen miała okazję przekonać się o jego prawdziwości. Pola do obserwacji dostarczyła jej własna, ukochana siostra Cassandra.
Starsza siostra pisarki zaręczyła się około 1795 roku z wikarym Thomasem Fowle'em. Młodzi znali się od dzieciństwa, Thomas należał zresztą do grupy uczniów pana Austen (ojciec Jane i Cassandry był pastorem). Zaręczyny utrzymywano jednak w tajemnicy ze względu na kiepską sytuację materialną Thomasa. Jak wielu młodych ludzi ze swojej sfery mógł polegać wyłącznie na łasce krewnych. Jego kuzyn lord Craven mianował go swoim prywatnym kapelanem oraz przedstawił jego kandydaturę na probostwo Allington w Wiltshire. Wciąż było to jednak za mało, by uzyskać dochód wystarczający na założenie rodziny.
Thomas podjął więc ryzyko wyprawy wraz ze swym możnym kuzynem do Indii Zachodnich (obecnie Karaiby). Wizja wzbogacenia się przezwyciężyła strach, choć świadomość niebezpieczeństwa była bardzo silna-świadczy o tym fakt sporządzenia testamentu przed wyruszeniem w rejs.
Dwa lata później w lutym 1797 roku Thomas zachorował na żółtą febrę i zmarł. Gdy wieść o tym dotarła do Anglii Cassandra przywdziała żałobę. Była to jednak cicha rozpacz, pozbawiona demonstracyjności. Dojrzałość siostry w znoszeniu własnego bólu imponowała Jane. Sam lord Craven miał później tłumaczyć, iż nie zabrałby młodego kuzyna w tak ryzykowną podróż, gdyby wiedział o jego sekretnych zaręczynach.
Czytelnikom "Perswazji " ta historia wydała się zapewne znajoma. Stanowi bowiem lustrzane odbicie losów kapitana Benwicka, który odłożył ślub, by wpierw nieco zarobić, a po powrocie do kraju odkrył, iż jego narzeczona nie żyje. W przeciwieństwie jednak do kapitana, który w końcu znalazł szczęście u boku Louisy, Cassandra nosiła żałobę po swym ukochanym do końca życia.

piątek, 6 listopada 2009

W poszukiwaniu raju


Wśród osiemnastowiecznych elit bardzo modne było zachwycanie się naturą i prostym życiem. To powierzchowne zainteresowanie miało swoje przełożenie w modzie ( szalenie popularny styl "pasterki"), literaturze (sielanki), ogrodnictwie (kompleksy pałacowe otaczano ogrodem imitującym dziką, nieokiełznaną ręką człowieka przyrodę), wreszcie w architekturze.
Prekursorką budowania domków na odludziu była sama Maria Antonina, dla której zbudowano słynne Petit Hameau. W tej sztucznej wiosce królowa Francji mogła w spokoju oddawać się wiejskim pracom. Jeżeli dodamy do tego jej małżonka, zapalonego kowala-amatora, rysuje nam się dość absurdalny obraz monarchii.
Widok królowej z rodu Habsburgów, która doi krowy mógłby w dzisiejszych czasach posłużyć za specyficzne posunięcie PR-owskie, ale w realiach przedrewolucyjnych był on odebrany , jako kpina i obraza powagi majestatu. Wieśniakami i ich odczuciami nikt się naturalnie nie przejmował, choć wątpię, czy nazwaliby oni schludne i dobrze zaopatrzone schronienie ekstrawaganckiej władczyni za wierne odwzorowanie własnych warunków bytowych.
Ta dopasowana do infantylnych wyobrażeń prostota dużo mówi o arystokracji, która chętnie bawiła się w prostych ludzi, ale nigdy się nad nimi samymi i ich problemami nie pochyliła.