poniedziałek, 13 września 2010

Pierwsze wrażenia




Rzadko zdarza się, by film, który za pierwszym razem wzbudził u mnie mieszane uczucia, oglądany po raz kolejny tak mnie zachwycił. Najnowsza ekranizacja "Emmy" od początku była zapowiadana jako świeże spojrzenie na klasyczną powieść Austen. Jak już kiedyś pisałam podobne deklaracje kończyły się zwykle spektakularną artystyczną katastrofą. Bardzo współczesna interpretacja Emmy w wykonaniu Romoly Garai trochę zniechęciła mnie do całego filmu.
Ponowny seans rozwiał moje uprzedzenia i nie tylko polubiłam sposób , w jaki przedstawiono główną bohaterkę, ale i samą Emmę ( do niedawna plasującą się na szczycie mojej listy najbardziej nielubianych bohaterek powieści).
Warto zapoznać się z tą produkcją z kilku powodów:

1. Romola Garai jako Emma
Jak dotąd najbardziej sympatyczne wcielenie pechowej swatki. Przyczyn jej arogancji w układaniu innym życia miłosnego należy szukać w żywym temperamencie, który na sielskiej prowincji nie znajduje właściwego ujścia. Pani na Hatfield jest zwyczajnie znudzona, a jej bujna wyobraźnia w parze z nieznajomością życia sprawiają,iż dopasowuje rzeczywistość do własnych wyobrażeń. Snobizm dziedziczki nie razi tak jak w książce, jest tylko kolejnym przejawem niedojrzałości Emmy.

2. Johnny Lee Miller jako pan Knightley
Kwestia wzbudzająca kontrowersje, gdyż różni się on nieco od książkowego pierwowzoru. Uczciwie trzeba przyznać,iż ciężko dorównać wizji Austen. Knightley to taki pan Darcy , ale bez arystokratycznej pychy. Stanowi wzór ziemianina, ideał męskości, który trudno dzisiaj uchwycić. Twardo stąpający po ziemi, rycerski wobec kobiet i szlachetny względem swych dzierżawców. Johnny Lee Miller sprostał temu wyzwaniu przynajmniej w kwestii prawości swojego bohatera i jego czułego, choć krytycznego stosunku do Emmy. Szkoda tylko ,że przewaga , jaką miał nad Emmą z racji wieku i doświadczenia życiowego została w filmie tak słabo zaakcentowana .

3. Sceneria, zdjęcia
Niemalże każdy kadr filmu stanowi ucztę dla oka. Wspaniale sfilmowane plenery angielskiej wsi, urokliwe miasteczko sprzed ery industrialnej, wysmakowane wnętrza. Ten wizualny przepych nie przytłacza, a praca kamery daje wrażenie kameralności scen.

4.Kostiumy
Moda początku XIX wieku jest wdzięcznym tematem dla filmowców, gdyż nie tylko znakomicie prezentuje się na ekranie, ale i nie krępuje ruchów aktorów. Pozwala to na uniknięcie teatralności. Stroje w "Emmie" nie są tylko rekwizytami, ale dopełniają charakterystyki osób, które je noszą. Widać to świetnie na przykładzie fryzur: wyrafinowane upięcia Emmy współgrają z jej pozycją bogatej dziedziczki i pani Hatfield; proste uczesanie Jane Fairfax podkreśla jej powściągliwą naturę i skromne widoki na przyszłość; wreszcie blond loczki wieńczą skronie niezbyt mądrych pań, czyli Harriet Smith i pastorowej Elton.

5. Michael Gambon jako pan Woodhouse
Ujął mnie sposób, w jaki przedstawiono relację Emmy z ojcem. Przeczulony na punkcie zdrowia hipochondryk służył zwykle za komediowy przerywnik w romansowych perypetiach bohaterów. W najnowszej odsłonie stępiono nieco ostrze satyry, a troskliwość starszego pana częściej rozczula niż śmieszy.